niedziela, 22 kwietnia 2012

Jardins do Palácio de Cristal

Long time no see,
nic nie poradzę, że jestem leniwY.



Tym barwnym aforyzmem wbijam tu z moim nowym pościkiem, na równie leniwy temat. Chciałem pokazać miejsce o którym wiedziałem od początku mojego wyjazdu do Porto, a o którym niesłusznie zapominałem, a znajduje się tak blisko mojego miejsca zamieszkania, że to podwójny wstyd. Jardins do Palácio de Cristal (Żardińsz du Palasju Krisztal, kocham pokrętną wymowę  tego języka ;)) czyli ogrody pałacu kryształowego, dziś nie istniejącego, a którego miejsce zajął Pavilhão Rosa Mota (Pawiljau Roza Mota), widoczny powyżej. Dzisiejsza wizytówka ogrodu. Miejsce piękne, przeurocze, barwne, pełne zniewalających wonności, ptactwa, tajemnicze, chwytające za serce, z nieporównywalnymi widokami na Douro i Atlantyk. Czysta magia. Takie powinny być ogrody w stylu romantyzmu, a ten jest ich jakoby archetypem!
Trochę chłodniejszego od mego zachwytu info. Ogród został zaprojektowany i utworzony przez niemieckiego projektanta ogrodów Émile'a Davida w latach 60-tych XIX wieku. Przy ogrodzie znajduje się nieduża rezydencja - Quinta da Macieirinha, w której mieszkał i dokonał żywota wygnany z ojczyzny król Sardynii Carlos Alberto. Nadaje to temu miejscu jeszcze większą dozę owego "romantyzmu" połowy XIX wieku, w którym tajemnica, niedopowiedzenie, śmierć dodają ciekawą otoczkę całemu miejscu. Ogród dzieli się na kilka ogródów tematycznych - ogród roślin wonnych, ogród roślin leczniczych, ogród miast bliźniaczych (partnerskich) Porto oraz ogród sentymentalny. Zwraca uwagę również aleja kasztanowców indyjskich i jezioro z wysepką pośrodku na której naturalnie można sobie poleniuchować na ławeczce w towarzystwie kaczek.
To co do mnie przemówiło w tym miejscu to jego nieodparty urok i uroda. Tam się chce po prostu być. Atmosfera jest wspaniała. W miejscach takich jak te, człowiek na prawdę czuje, że może odpocząć, wyrwać się z przytłaczającej gęstwiny ulic w bardzo przyjemną i odprężjącą gęstwinę roślinności. Pozwala to mieszkańcowi odpocząć tu i teraz w swoim mieście i nie jest zmuszony podróżować daleko poza miasto. Można tu przyjść prawie zawsze (nocami zamknięte). Dostępność i dogodne położenie to kolejne wielkie pozytywy. Bardziej niż to, że blisko tutaj z centrum, chciałem podkreślić jego cudowne położenie na skarpie opodal Douro, co oznacza, że do dyspozycji mamy przecudowne widoki rzeki, miast (Porto i Vila Nova de Gaia po drugiej stronie rzeki) oraz majaczący w dali Atlantyk. Słowa nie mogą tego opisać, a z trudem przychodzi to nawet zdjęciom, przynajmniej tym, które ja jestem w stanie zrobić. Jardins pełne ścieżek, drzew, starannie pielęgnowanych roślin, ławek kutych w kamieniu, źródeł wodnych, fontann, stylizowanych na mini-wieże średniowieczne punktów widokowych, nie może niezachwycać. Wspaniale jest w nim pobłądzić z początku gdy nie ma się jeszcze w nim orientacji. Mnie taka włóczęga zaprowadziła wczoraj do mało uczęszczanego miejsca, gdzie było drzewo pomarańczowe. To wspaniałe, niezapomniane uczucie, gdy zrywasz pierwszy raz w życiu pomarańczę z drzewa na którym wyrosła... I kolejne, gdy jej próbujesz, a ona smakuje tak wspaniale jak żadna poprzednia w twoim życiu... Bezcenne. Człowiek czuje się jakby złapał na kilka sekund Pana Boga za nogi :)
Jeśli kiedykolwiek wydarzy się tak, że wylądujecie na tych peryferiach Europy, to nie wolno wam zapomnieć o Porto i jego ogrodach pałacowych. Po prostu nie wolno!!

Sentymentalny soundtrack na drogę i zapraszam na materiał zdjęciowy.






Niebieskie trójkąt spogląda na was dziesiątkami par oczu. Perspektywa godna Dali'ego :p



yo dawg i herd you like landscapes, so we put a landscape into the landscape so you can watch landscape while you watch landscape ;)








środa, 29 lutego 2012

Mija już praktycznie miesiąc odkąd ostatni raz Ją widziałem. Emocje jakie towarzyszyły tamtym ostatnim dniom ucichły, ale nie umarły. Zostały zahibernowane. Gdyby nie to, raczej nie dałoby się razem w takim oddaleniu pozostawać. Ja tu żyję zdala od niej jakoś tak z dnia na dzień, zadowolony jestem z każdego, który minął, a który przybliża mnie do Niej. Staram się przy tym nie myśleć zbyt dużo, bo przegrałbym. Rozmowy wieczorne i pojedyncze wiadomości w ciągu dnia pomagają, trochę zmniejszają dystans. Jednak to dalej nie to samo. Jedna z tych wiadomości wczoraj podcięła mi nogi. Myślałem, że wszystko w miarę się ustatkowało i jakoś zmierza ku dobremu, ale nie. Nagle cios jak obuchem w tył głowy. Mimo wszystkich trudności idę dalej. Staram się, aby każdy kolejny dzień coś dobrego mi przyniósł. Nam przyniósł. Bo wszystko to co dobre tutaj mnie spotka chciałbym przelać potem na Nas. Ta nowa perspektywa jaką tutaj obrałem, na pewno pomoże spojrzeć na sprawy inaczej, mniej rutynowo. Jestem pewien, że w ogólnym rozrachunku pomimo miesięcy natarczywej tęsknoty to wszytko wyjdzie in plus. Innego wyjścia nie widzę.

Czasem jak patrzę na lśniące Douro, bardzo stare wieże kościołów, kolorowe kamienice, ludzi śmiejacych się na Ribeirze to mi serce rośnie, ale zarazem mi smutno, bo wszędzie tu jest tyle dobra które chciałbym Tobie pokazać, a nie mogę. Chciałbym się nim z Tobą dzielić. Chciałbym aby to dobro które śledzę teraz swoim oczami odbijało się w nich dla Ciebie każdego dnia od mojego powrotu, za każdym razem gdy Twoje oczy spotkają moje.

Mój towarzysz teraz to:







wtorek, 14 lutego 2012

Estudante estrangeiro

Upłynęło trochę wody w Douro od mojego ostatniego posta także wracam tutaj z nowym postem. Jestem 9 dzień w mieście Porto na balkonie Europy nazywanym Portugalią. Strach przed przybyciem tu, jaki paraliżował mi wszystkie kończyny oraz mózg, ustąpił. Całe szczęście bo napięcie jakie było we mnie było potężne, nie wytrzymałbym długo z tak silnym stresem. Ale to już przeszłość. Jestem tutaj i próbuję cały czas odnaleźć się w rzeczywistości jaka tu panuje. Jest ona na pewno bardzo odmienna od naszej na wielu płaszczyznach:
a) przestrzeń
Porto położone jest u ujścia rzeki Douro do Oceanu Atlantyckiego. Jego historyczna część jest przy tym położone na skarpie. Ta górzysta przestrzeń została w 100% przez ludzi wykorzystana. Stąd też masa wąskich ulic i schodów, których stromość i zawiłość jest przerażająca dla przeciętnego Polaka. Jeśli jesteśmy w dobrej formie to w porządku, bo wędrówki tymi uliczkami są nader przyjemne. Ciekawe jest błądzenie po tych przeuroczych uliczkach gdzie czas płynie znacznie wolniej. Porto przy tym wynagradza wytrwałych zdobywców jego zboczy.
b) jedzenie
Nie trzeba chyba tłumaczyć, że kuchnia portugalska sporo różni się od polskiej, to jasne. Jesteśmy nad Atlantykiem, jest tu dużo ryb, owoców morza, zamiłowanie do mięsa niemniejsze niż w Polsce. Chodzi mi bardziej o pory spożywania. Tutaj nie istnieją śniadania! Pierwszy posiłek spożywany jest najwcześniej o godzinie 12 (almoço). Następny między 19 a 21 (jantar) i więcej praktycznie nie ma. Bardzo to było dla mnie ciekawe. Nie wiem jeszcze czy ulegnę tutejszym zwyczajom. Na pewno czasami będę musiał temu zwyczajowi ulec.
c) ludzie
Bardzo ciekawi. Niestety jeszcze niezbyt wiem co mówią między sobą czy też do mnie. Jedynie pojedyncze zdania. Mimo wszystko mam zamiar dołożyć wszelkich starań aby zorzumieć ich mowę. Dzisiaj uczyniłem pierwszy krok w tym kierunku - opłaciłem mój intensywny mięsięczny kurs j. portugalskiego na moim wydziale. Mam nadzieję że przybliży mnie on do tych serdecznych i pomocnych ludzi otaczających mnie z każdej strony.
Poza Portugalczykami mam tu styczność oczywiscie z innymi zagranicznymi studentami. Będzie to dla mnie lekcja kulturowa oraz lekcja tolerancji. Okazało się, że będę mieszkać przez najbliższe miesiace z gościem z Turcji. Zobaczymy jak to będzie.

To tyle na dzisiaj.

czwartek, 26 stycznia 2012

Towarzysz

Po wstępie może by tak o czymś konkretnym. Nie mam doświadczenia w tym blogowaniu. To chyba przychodzi w czasem, jak większość rzeczy. Póki co czuję się tutaj niezręcznie, mimo to spróbuje to kontynuować. Mam nadzieję, że się nie rozmyślę.


Pomysł na posta dziecinnie prosty. Przyszedł naturalnie. Powód - słuchawki na moich uszach. Karmię się muzyką ostatnio w dużych ilościach. Jest ona tym co chwilowo mnie trzyma przy zdrowych (chyba) zmysłach. Muzyka bez słów. Czyli ta, która stała się w ostatnich miesiącach moją miłością. Paradoksalnie - wyraża ona "więcej niż tysiąc słów". Na prawdę. Instrukcja obsługi jest prosta: włączasz i czekasz co się stanie. W żadnym wypadku nie oczekuj aż rozpocznie się pierwsza zwrotka. Wybacz, to nie nastąpi. Słowa pojawiają się sporadycznie. Wymagać to będzie cierpliwości od słuchacza, którego jedyna styczność z taką muzyką to ścieżka dźwiękowa do filmów. Wytrwałość popłaci, obiecuję. Pozwól tylko zatopić się własnym zmysłom w krajobrazie dźwięków jaki zarysuje przed Tobą muzyka. Wypada tak to nazwać - krajobrazy, oceany, przestrzenie. Bo taka jest ta muzyka, przestrzenna, o szerokiej palecie barw. Wytwarza całe "światy" emocji. "Muzyka", to brzmi bardzo nieprecyzyjnie i nie będzie mi wolno pozostać  przy tym ogólnym terminie. Tak więc chodzi o gatunki takie jak m. in. post-rock i ambient. Nie znam lepszych towarzyszy codzienności, niż właśnie te. Są dobre na każdy czas, przesiadywania przed komputerem, czytania książki, nauki, bezczynnego leżenia na łóżku, marzenia, spania. Muzyka jest dobra nawet na imprezę, bo stanowi neutralne i nienachalne tło, jak mało która.


Instrumentalna muzyka to wierny towarzysz. Można ją zabrać wszędzie. Świetnie sprawdza się też na spacerze, Szczególnie w jakiś malowniczych miejscach, gdy wędrujesz przed siebie bez określonego celu. Cenię ją bo pozwala się wyciszyć. Jeśli zbyt wiele spraw nie daje mi spokoju, kołacze się po głowie, to aplikuję sobie "dawkę" post rocka. Jest to lek zdrowy, nie można go przedawkować, efektów ubocznych nie stwierdzono. Brak słów jest wielką zaletą. Dzięki temu nie angażuje niepotrzebnie mózgu w zrozumienie ich treści, a to ważne jeśli muzyka ma dać relaks. Dlatego nazywam "to" muzyką, utworami, a nie piosenkami. Poza tym słowa są wg mnie przecenione. Dlaczego istnieje dyktat "piosenek", które chcą nam coś powiedzieć. Chyba nie zawsze tego potrzebujemy.  Nie potrzebujemy cały czas czyichś rad, ideologii, opisów stanów emocjonalnych, przygód itd. Słowa są przeceniane - to chyba dzisiaj aktualniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Zwłaszcza kiedy tak wielu wykonawców nie ma nam tak na prawdę nic ciekawego do powiedzenia. Dźwięki, które serwują nam komercyjne stacje (na szczęście Polskie Radio do nich nie należy), rzadko zachwycają. Szkoda że post rock jest dla nich za mało efektowny i nie da się na nim zarobić, ale to ze stratą dla radia. Chociaż to, że nie da się nim zarobić to nie do końca prawda. Są zespoły popularne. Choć wolę jednak niszowość, pieniądz często psuje muzykę, tzn. jego nadmiar.
No dobrze szeroki komentarz już jest, chyba za szeroki. Niech lepiej już przemówi muzyka.

número um

Jestem Bartek. Nie wiem po co chcę o sobie coś napisać w internecie. Może stwierdziłem, że potrzebuję dorzucić coś od siebie do tego sieciowego rynsztoka. Funkcje tego miejsca będą, podejrzewam, płynne. Może przyniesie mi ta pisanina jakieś zadowolenie, będzie odskocznią, pomoże nazwać myśli. To główne założenia na ten moment. Moment, który jest tak złożony, trudny, smutny, wesoły. Nigdy nie byłem tak zdezorientowany jak teraz.
Więc zapisałem się na kurację blogową. Nie chciałem pisać do szuflady. To miejsce zostanie moją "szufladą". Taką, do której każdy może zajrzeć jeśli zechce, może poszperać, wybrać coś dla siebie, zabrać, pożyczyć, wymienić się, włożyć w nią coś od siebie. "Szuflada publiczna" będzie o wiele bardziej inspirującym miejscem niż taka drewniana w moim pokoju. Gdziekolwiek ten pokój w przyszłości będzie. Bo tego póki co nie wiem...
Już niebawem, już za chwilę. Udaję się na wygnanie. Z dala od wszystkiego co znałem, co jest mi bliskie. Wyrok nie jest długi ale z pewnością okaże się dotkliwy. No cóż sam chciałem. Biorę to na siebie. Może nie złapie zadyszki, choć ciężar jest niemały. A zatem - praca w toku. Zapraszam Was!